Moja pierwsza praca w Finlandii



Pierwszą pracę w Finlandii podjęłam poprzez pośrednika. W sumie złożyło się tak, że u męża w pracy był przestój i na ten czas pośrednik załatwił nam robotę w fabryce mebli.

Na początku oprowadzono nas po fabryce. Pamiętam jak dziś kiedy doszliśmy na linkę ( pakowanie wszystkich części mebli do kartonów ), mój szwagier zobaczył dziewczynę ze znudzoną miną wrzucająca do kartonu paczuszki z śrubkami. Powiedział wtedy " Nie chciałbym w tym miejscu pracować, to musi być strasznie nudna robota. Stoi i wrzuca tylko te śrubki ". W praktyce wszystko wyglądało inaczej, szybko zmienił zdanie...

Po zapoznaniu się z rejonami zostaliśmy przydzieleni do chłopaka, który znał kilka słów po polsku. Co nie ukrywam było dla nas miłym zaskoczeniem. Generalnie mówił w kilku językach ale dla nas było najważniejsze aby mówił po angielsku. Praca nie była trudna więc w najgorszym wypadku bez jakiegokolwiek języka wystarczyło pokazać. Chociaż wybierając się do pracy za granicą uważam, że przynajmniej język angielski w stopniu komunikatywnym to podstawa.
Miałam śmieszne zdarzenie w związku z tym, że znał w wielu językach kilka słów. Raz pyta się mnie Kak tiebia zawód ? Myślałam, że chce się mnie zapytać po polsku jaki mam wyuczony zawód. To mu mówię. Popatrzył na mnie dziwnie i zapytał, jak ? I w tym momencie mnie olśniło...chyba pyta się po rosyjsku jak mam na imię. No tak okazało się, że pytał po rosyjsku o moje imię :) Od razu wyprowadziłam go z błędu, że to rosyjski nie polski. Finowie często nas mylą z Rosjanami, według nich nasze języki są takie same. Dobrze, że człowiek połowę życia szkolnego uczył się rosyjskiego bo inaczej byśmy się nie dogadali :)

Po 2 godzinach zostałam zabrana ze stanowiska pracy i przydzielono mnie na linkę. Na moim stanowisku miałam do pakowania prowadnice do szuflad. Wszystko było by dobrze gdybym nie musiała ich policzyć, odpowiednio ułożyć, zawinąć w tekturę i włożyć w odpowiednie miejsce w kartonie. Dodam, że kiedy ułożyło się prowadnice krzywo to był problem z włożeniem a kartony... jechały. Tak więc jeśli ktoś był świeży tak jak ja to pewnie sobie wyobrażacie, że po 2 godzinach pot mi się lał po tyłku...Na szczęście w tym zakładzie co 2 godziny były 10 minutowe przerwy. Po przerwie dołączyli do mnie moi chłopacy. Im również przypadły prowadnice tylko w innej ilości. Kolejne godziny były pełne naśmiewania się z mojego szwagra jak to jest na tej lince nudno i drętwo a nie miał nawet czasu przysłowiowo podłubać w nosie :) Na koniec zmiany po pakowaniu prowadnic byliśmy padnięci...

Kolejnego dnia również przypadła nam linka ale tym razem inne stanowisko. Kto przychodził pierwszy do pracy na linkę ten mógł wybrać sobie miejsce. Po prostu stawał na stanowisku z danymi częściami.
Tym razem praca wyglądała nieco inaczej.. Nikt nam wcześniej nie powiedział ale nie stało się nigdy całą zmianę na tym samym stanowisku. Nie było by fair gdyby jedna osoba całą zmianę pakowała śrubki czy tekturę chroniąca meble a inni ciężkie elementy. Co dwie godziny wszyscy przesuwali się o jedno stanowisko do przodu lub o dwa. Chodziło o to, żeby nikomu nie powtarzało się pakowanie dwa razy tego samego. Nie wiem dlaczego dzień wcześniej nam nikt tego nie powiedział, chyba nie było chętnych na prowadnice ;) I nie, żebyśmy nie chcieli rozmawiać z ludźmi tam pracującymi bo ja próbowałam po angielsku ale kręcili głowami, że nie mówią, nie rozumieją. Potem jednak okazało się, że wszyscy mówią albo rozumieją tylko na początku chyba musieli nas poznać, poobserwować. W każdym bądź razie nie byli wylewni. Z czasem to się zmieniło ale musieliśmy sobie zapracować na ich akceptację.

Mieliśmy jeszcze jedną przygodę w pierwszych dniach kiedy to nikt nam nie wytłumaczył co i jak dokładnie się robi. Kiedy zaczynała się przerwa my zostawialiśmy wszystko i szliśmy. Ale jeden, drugi raz...patrzymy oni wykładają jakieś części, odkładają na podpisane palety. Nam nic nie zostawało. Okazało się, że odkładało się uszkodzone, niedomalowane części, które szły do poprawki albo do całkowitego odrzutu,a  że nas nikt o tym nie poinformował wkładaliśmy wszystko jak leci. Byliśmy pewni, że wszystkie części, które pakujemy są dobre.

Podczas pracy mogłam się przekonać, że Finowie nie są skorzy do pomocy kobietom. Nie piszę tu teraz o ogóle bo znam naprawdę bardzo pracowitych Finów, tylko mam na myśli akurat panów pracujących w tamtym zakładzie. Mało tego przychodząc na linkę wybierali najlżejszą pracę. Kobiety sobie nawzajem pomagały jeśli trzeba było wymienić palety z nowymi częściami. Trzeba było to szybko i sprawnie zrobić. Rozpakować i niejednokrotnie zatrzymywać linkę jak się człowiek nie wyrobił z czasem. Panowie siedzieli i tylko się przyglądali. Dobrze, że byli nasi polscy chłopcy, nie dość, że zawsze pomagali to jeśli tylko byli na lince starali się nas odciążać od wkładania tych najcięższych elementów.
Była również sytuacja gdzie wkładaliśmy naprawdę duże i ciężkie elementy. Jeden Polak stał tam przez pół dnia i nie pozwolił aby kobiety dźwigały. Starsze Panie Finki były mile zaskoczone i bardzo wdzięczne za to, że nie musiały  przez te 2 godziny tachać ciężarów. My oczywiście również ale dla nas nie było zaskoczeniem, że mężczyzna pomaga. Rzadko się zdarzało pakowanie naprawdę ciężkich mebli, raz na jakiś czas trzeba było się naszarpać.

Podsumowując praca była naprawdę fajna, mamy dużo dobrych wspomnień. Poznaliśmy wielu fantastycznych ludzi. Z kierownictwem można było dogadać się pod każdym względem.Człowiek do pracy chodził z przyjemnością :)  Długo nie popracowaliśmy...Przyszedł kryzys w Europie. O Finlandię też zahaczyło, fabryka została zamknięta.



Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Białe noce w Finlandii

W Finlandii grzyby rosną przy...chodnikach

Jak podwinąć firanę bez użycia maszyny do szycia DIY